Wędrujące kamienie z Kalifornii są zdecydowanie jednym z bardziej fascynujących miejsc w Stanach Zjednoczonych. Tajemnica poruszających i przemieszczających się, niekiedy na znaczne odległości, wielkich głazów przez długie lata pozostawała nierozwiązana. Potwierdzenie jednej z hipotez i jednocześnie rozwiązanie zagadki pojawiło się dopiero w grudniu 2013 roku.
Jesteśmy w miejscu, którego już sama nazwa może wywoływać ciarki na plecach – mowa o Dolinie Śmierci w Kalifornii.
W tej właśnie lokalizacji, na terenie Parku Narodowego znajduje się wyschnięte jezioro Racetrack Playa.
Umiejscowione jest na wysokości 1130 m. n.p.m. Od wschodu znajdują się góry Cottonwood, zaś od zachodu pasmo Last Chance Range.
Jednocześnie powierzchnia jeziora, po której „spacerują” kamienie jest niemal idealnie równa – geolodzy, na całej długości jeziora wynoszącej 4,5 kilometra stwierdzili maksymalną różnicę poziomów w wysokości zaledwie 4 centymetrów.
Fenomenalna zagadka jeziora w Dolnie Śmierci obserwowana jest już od 1900 roku.
Jednak pomimo pojawiających się licznych hipotez, udało się ją wyjaśnić dopiero w roku 2013.
Wcześniej pozostawała niezgłębioną tajemnicą dla naukowców i geologów.
Kamienie, a właściwie głazy przemieszczają się po dawnym, zaschniętym obecnie dnie słonego jeziora w Kalifornii, pozostawiając po sobie charakterystyczne wyżłobienia – ślady w suchej ziemi, dzięki, którym widzimy jaką drogę przebyły.
Odległości, jakie pokonują wędrujące kamienie z Kalifornii, sięgają często nawet tysięcy metrów.
Współczesne analizy
Zalążek rozwiązania zagadki pojawił się w roku 2006.
Wówczas planetolog Ralph Lorenz, w ramach projektu NASA dokonywał rozstawiania stacji meteorologicznych miniaturowych rozmiarów na terenie Doliny Śmierci.
W trakcie prowadzenia swoich prac badawczych uzyskał informację o nierozwiązanej tajemnicy wędrujących kamieni w tej okolicy.
Przedsięwziął więc postanowienie o jej rozwiązaniu.
Lorenz rozpoczął swoją pracę od dokładnego zapoznania się z literaturą, która dotyczyła innych przykładów wędrujących głazów, które występowały w zupełnie odmiennych miejscach, wyróżniających się odmiennymi czynnikami naturalnymi i klimatycznymi.
Te poszukiwania pomogły mu ustalić, że lód w stanie lotnym umożliwiał przemieszanie się wielkim skałom na arktyczne plaże pływowe.
Postanowił zastosować tę teorię do głazów w Dolinie Śmierci.
Kolejna obserwacja Lorenza dotyczyła samego przemieszczania się głazów.
Zaobserwował on, że wiele tras wyznaczonych przez kamienie sprawia wrażenie jakby jeden, uderzył o drugi i następnie został odepchnięty dalej w inne miejsce.
Naukowcy doszli do wniosku, że możliwość zaistnienia takiego zjawiska pojawia się w sytuacji, gdy jeden z kamieni posiada wokół siebie kołnierz lodowy.
Lorenz postanowił dokonać sprawdzenia swojej hipotezy, przeprowadzając niewielkie doświadczenie.
Wykorzystał w tym celu mały kamień, pojemnik z wodą oraz miskę z wodą i piaskiem na dnie.
Na dnie pojemnika ulokowano kamień, w taki sposób, aby wystawał nieco ponad powierzchnię wody.
Pojemnik został wstawiony do zamrażalnika, aby uzyskać możliwość wytworzenia się kołnierza lodu wokół kamienia.
Następnie kamień wyjęto i odwrócono, tak aby jego niezamarznięta cześć znajdowała się na dnie i włożono do miski z wodą i piaskiem.
Wówczas rozpoczęto właściwy eksperyment, dokonywano delikatnego wydmuchiwania lodu, co powodowało stosunkowo swobodne przemieszczanie się kamienia, który pozostawiał na piasku swój szlak.
Na podstawie precyzyjnych obliczeń naukowcy doszli do wniosku, że przy zaistnieniu określonych warunków zimowych w okolicy ta teoria może faktycznie się sprawdzać.
Lorenz rozwiązał zagadkę przemieszczania się niewielkich kamieni.
Jednak zastanawia nadal jakim cudem „chodzą”, poruszają się kamienie warzące po 300 kilogramów?
Rozwiązanie tej zagadki pojawiło się w 2013 roku.
Zagadka rozwiązana!
Badania rozpoczęły się w 2011 roku.
Grupa naukowców wyposażyła pewną ilość kamieni w nadajniki GPS i ustawili na terenie doliny automatyczną stację meteorologiczną, która pozwalała na bieżące monitorowanie zmieniających się warunków atmosferycznych.
Wszystko stało się jasne 21 grudnia 2013 roku.
Naukowcy przebywali właśnie na terenie doliny i zyskali możliwość szczegółowego obserwowania przebiegu całego zjawiska.
Aby kamienie mogły się poruszać, musi wspólnie zaistnieć szereg warunków, dość specyficznych:
1. Na dnie doliny koniecznie musi znajdować się warstwa wody o poziomie co najmniej kilku centymetrów. Jest to konieczne, aby mogła się wytworzyć pływająca warstwa lodu. Jednak nie może dojść do całkowitego zakrycia kamieni przez wodę.
2. W ciągu dnia słońce musi odpowiednio ogrzać lód, w taki sposób, aby popękał on, tworząc duże płaty pływające po powierzchni.
3. W czasie trwania mroźnej nocy konieczne jest wytworzenie się warstwy lodu, posiadającej odpowiednią grubość. Nadmiernie cienki lód będzie miał niską wytrzymałość, zaś zbyt gruby może doprowadzić do miejscowego zamarznięcia zbiornika do samego dna.
Przy zaistnieniu powyższych warunków wystarczające będzie pojawienie się nawet delikatnego wiatru, który wprawi w ruch lodowe płaty, a te z kolei pociągną za sobą kamienie.
Wędrujące kamienie przemieszczają się bardzo wolno, zaledwie z prędkością kilku metrów na minutę.
Dodatkowo jest to zjawisko trudne do zaobserwowania, z uwagi na brak obecności odpowiednich punktów odniesienia.
Nietypowa zagadka
W pierwszym odczuciu wędrujące kamienie z Kalifornii zdają się być tajemnicą przeczącą wszystkim prawom fizyki, a to właśnie dzięki jej zasadom mają możliwość poruszania się i zadziwiały ludzi od wielu lat, stanowiąc niezgłębioną tajemnicę tego najgorętszego i najbardziej wietrznego miejsca na ziemi, a na pewno w Stanach Zjednoczonych.
Rozwiązanie okazało się kolejną siłą natury, nad której odkryciem musiało głowić się wiele tęgich umysłów, jednak w końcu się udało i już wiemy jak, to się dzieje, że kamienie wędrują po dnie wyschniętego jeziora.